rabatina1

Katılım: 07.12.2015
Ciągle jeszcze istnieją wśród nas anioły.
Sonraki seviye: 
Points needed: 800
Son oyun

Alpinizm ..to "nie przedszkole"...Wanda Rutkiewicz

"Kiedy zwierzyłem się (pisze dziennikarz Marek Różycki)Wandzie Rutkiewicz, że jeden ze znanych alpinistów mówił mi o zaniku więzi międzyludzkich powyżej pewnej wysokości, kiedy każdy już walczy nie o partnera z zespołu, a wyłącznie o siebie – moja rozmówczyni żachnęła się. -- Wspinaczka to nie przedszkole z opiekunką do dzieci. Alpiniści sami dobierają się w zespoły. Są to zazwyczaj – jeśli chodzi o wyprawy na ośmiotysięczniki – zespoły ludzi wypróbowanych, posiadających określony zakres samodzielności i umiejętności. W zasadzie warunkiem wejścia w jego skład jest nie tylko umiejętność chodzenia  z partnerem, ale również – jeśli coś się wydarzy – chodzenie samotnie, bez asekuracji. Najczęściej chodzimy w góry niezależnie. Nie zawsze asekuracja w Himalajach jest czymś bardzo pomocnym, zmusza bowiem obu partnerów do tego samego tempa, bardzo często je zwalnia. Wiązanie się zaś liną bez asekuracji nie ma sensu – upadek jednego z partnerów powoduje natychmiastowe ściągnięcie drugiego. Uważam, że to nie fair, jeżeli ktoś chce tylko wejść na szczyt, dołącza do wyprawy i będąc słabszym z góry skazuje innych na opiekę nad sobą. To jest jego wina. Zazwyczaj taki alpinista nie dostaje się do zespołu szczytowego, który dobiera się spontanicznie, ad hoc, spośród najlepszych. Idąc niezależnie, samodzielnie – automatycznie mniej uważa się na partnera. Im większe jest tempo wchodzenia  na górę – a szybkość decyduje czasem o życiu – tym większą uwagę skupia się na sobie."
218efa0ad5dc8174f74e6d30a10ed693,750,0,0,0.jpg
Wanda Rutkiewicz jako pierwsza kobieta zdobyła dwa najwyższe ziemskie szczyty: Mount Everest (8848 m), Czogori (8611 m), a także bardzo trudną Nanga Parbat (8126 m). Do niej należy także kobiecy rekord wspinaczki bez tlenu, a ponadto – jako pierwsza kobieta na świecie – zatknęła polski proporzec na K-2. 
ZAGINĘŁA W HIMALAJACH W DRODZE NA TRZECI SZCZYT ŚWIATA 

Ten blog to nawiązanie do obecnych wydarzeń na Nonga Parbat...
Tomasz Mackiewicz Polak pozostał na wysokości około 7200 m n.p.m. na szczycie "Nagiej Góry"
26992029_2058632927759294_5685061180830663103_n.jpg?oh=986a51f17329c1eb70c5ff023a79d98e&oe=5AE14AE2

Są wśród nas...prawda....?

Halo, czy to Biuro Rzeczy Znalezionych? – zapytał dziecięcy głos.
- Tak, skarbie. Zgubiłeś coś?
- Zgubiłem mamę. Jest może u was?
- A możesz ją opisać?
- Jest piękna i dobra. I bardzo kocha koty.
- No właśnie wczoraj znaleźliśmy jedną mamę, może to twoja. Skąd dzwonisz?
- Z domu dziecka nr 3.
- Dobrze, wysyłamy mamę. Czekaj.
Weszła do jego pokoju, najpiękniejsza i najlepsza, tuląc do piersi prawdziwego, żywego kota.
- Mama! – krzyknął maluch i rzucił się do niej. Objął ją z taka siłą, że aż zbielały mu paluszki. – Mamusiu! Moja mamusiu!!!
…Chłopca obudził jego własny krzyk. Takie sny miał praktycznie co noc. Wsadził rękę pod poduszkę i wyciągnął zdjęcie dziewczyny, które znalazł rok temu na podwórku domu dziecka. Od tamtej pory trzymał zdjęcie pod poduszką i wierzył, że to jego mama. Wpatrywał się teraz w ładną twarz dziewczyny, aż wreszcie zasnął.
Rano dyrektorka domu dziecka, o wielce obiecującym imieniu Aniela, jak zwykle zaglądała do każdego pokoju, żeby przywitać się z wychowankami i pogłaskać każdego malucha po głowie. Na podłodze, przy łóżku chłopca, zauważyła zdjęcie, które mały w nocy upuścił.
- Skąd masz to zdjęcie? – zapytała.
- Znalazłem na podwórku. To jest moja mama, – uśmiechnął się chłopiec. – Jest bardzo piękna i dobra i kocha koty.
Dyrektorka poznała tę dziewczynę. Po raz pierwszy przyszła do domu dziecka w zeszłym roku wraz z innymi wolontariuszami. Pewnie wtedy zgubiła zdjęcie. Od tamtej pory dziewczyna chodzi od jednego urzędnika do drugiego, próbując zdobyć pozwolenie na adopcję dziecka. Ale, zdaniem lokalnych biurokratów, nie ma na to szans, ponieważ nie posiada męża.- Cóż, – powiedziała dyrektorka. – Skoro to twoja mama, to wszystko zmienia.
Po powrocie do swojego gabinetu, pani dyrektor usiadła i czekała. Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu weszła dziewczyna ze zdjęcia.
- Proszę, – powiedziała dziewczyna, kładąc na biurku grubą teczkę. – Wszystkie dokumenty, opinie, zaświadczenia.
- Dziękuję. Muszę jeszcze zadać ci kilka pytań. Kiedy chcesz zobaczyć dzieci?
- Nie mam zamiaru ich oglądać. Wezmę każde dziecko, jakie mi pani zaproponuje. Przecież prawdziwi rodzice nie wybierają sobie dziecka… nie wiedzą, jakie się urodzi – ładne czy nieładne, zdrowe czy chore… Kochają je takie, jakie jest. Ja też chcę być taką prawdziwą mamą.
- Po raz pierwszy mam taki przypadek, – uśmiechnęła się dyrektorka. – Zaraz przyprowadzę pani syna. Ma 5 lat, jego matka zrzekła się go zaraz po urodzeniu. Jest pani gotowa?
- Tak, jestem.
Mały chłopiec rzucił się do niej z całych sił.
- Mama! Mamusiu!
Dziewczyna głaskała go po malutkich pleckach, przytulała, szeptała słowa, których nikt poza nimi nie mógł usłyszeć.
- Kiedy mogę zabrać syna? – zapytała.
- Z reguły rodzice i dzieci stopniowo przyzwyczajają się do siebie, najpierw są odwiedziny w domu dziecka, potem rodzice zabierają dziecko na weekendy, a potem na zawsze, jeśli wszystko jest w porządku.
- Zabieram syna od razu, – stanowczo oznajmiła dziewczyna.
- Dobrze, – machnęła ręką dyrektorka. – Jutro i tak zaczyna się weekend, a w poniedziałek przyjdzie pani i dokończymy formalności.
Chłopiec był szczęśliwy. Trzymał mamę za rękę, bojąc się, że znowu ją zgubi. Wychowawczyni pakowała jego rzeczy, wokół stał personel, niektórzy dorośli ukradkiem wycierali łzy. Kiedy chłopiec wraz z dziewczyną wyszli już z domu dziecka na słoneczną ulicę, chłopiec zdecydował się zadać najważniejsze pytanie:
- Mamo… a lubisz koty…?
- Uwielbiam! W domu czekają na nas dwa! – roześmiała się dziewczyna, czule ściskając rączkę malucha.
Chłopiec uśmiechnął się i pewnym krokiem ruszył z mamą w stronę swojego domu.
Pani dyrektor Aniela spoglądała przez okno na oddalające się sylwetki dziewczyny i chłopczyka. Potem usiadła i wykonała jeden telefon.
Halo, Kancelaria Aniołów? Proszę przyjąć zamówienie. Imię klientki wysłałam mailem, żebyście nie pomylili. Najwyższa kategoria: podarowała dziecku szczęście… proszę o standardową wysyłkę – moc sukcesów, miłości, radości itp. I dodatkowo: mężczyznę wyślijcie, niezamężna jest. Tak, wiem, że macie deficyt, ale to wyjątkowy przypadek. Owszem, finanse też się przydadzą, chłopiec musi się dobrze odżywiać… Już wszystko poszło? Dziękuję.
Podwórze domu dziecka wypełniało ciepłe słoneczne światło i bawiące się dzieciaki. Odłożyła słuchawkę i podeszła do okna. Lubiła patrzeć na te maluchy, prostując za plecami ogromne, białe jak śnieg skrzydła…
Być może nie wierzycie w Anioły, ale Anioły wierzą w was”.
child-s-hand-mother-s-hand-8369273.jpg


My cywilizowani jesteśmy dziwni....?

Przez ostatnie kilka stuleci u tych amazońskich, północnoamerykańskich lub tez australijskich "dzikusów" narodziło się bardzo wiele pytań.

Zadają oni na przykład takie pytanie: dlaczego tak wiele pracujecie wbrew swojej woli? Czy wy tam jesteście w niewoli? My pracujemy tylko wtedy gdy mamy ochotę, ale rzadko kiedy jest to naprawdę potrzebne. A jeśli nam się nie chce to nie pracujemy.

Dlaczego wasze kobiety chodzą do lekarzy aby rodzić?Czy one wszystkie są chore? Po co wam domy na które trzeba pracować 20 - 30 lat a potem i tak za nie płacić? Czy one są ze złota?

Po co wam przedszkola i szkoły gdzie zdaniem większości dzieci nie ma nic ciekawego? Po co tracicie tyle zdrowia i czasu na zapracowywanie pieniędzy aby potem za ich pomocą opłacać bardzo kosztowne leczenie chorób będących konsekwencją tego szalonego sposobu życia? Dlaczego u chłopców kładziecie nacisk na rozwinięcie pokory i posłuszeństwa a u dziewczynek cenicie siłę i niezależność? Czy to czasem nie powinno być odwrotnie?

Dlaczego nauczacie swoje dzieci skomplikowanych równań i zasad matematycznych a nie uczycie mnogich niuansów leczniczych ziół, rzemiosła, zasad życia pośród natury? Po co produkować i kupować w sklepie dla dzieci zabawki rozwijające zręczność manualną kiedy na każdej leśnej polance jest obfitość różnorakich kamyczków i gałązek?

Po co się leczyć kosztownymi "lekarstwami" syntetyzowanymi przez farmakologów a potem leczyć się od skutków ubocznych tych "lekarstw" aby na koniec przy pomocy kolejnych "lekarstw" odbudowywać zniszczony już całkiem system immunologiczny, nerki czy mikroflorę żołądka lub jelit?

Czy nie wiecie, że istnieją lekarstwa naturalne? My Indianie czy też Aborygeni - jak to nas nazywacie mamy dziesiątki sposobów na wyleczenie na przykład waszego raka w początkowym stadium i to przez tydzień oraz zupełnie bezpłatnie- na przykład przy pomocy cierpkiego soku bananowej palmy. Ale wy wydajecie się tak bardzo zahipnotyzowani, że nawet nie przypuszczacie aby to było możliwe i wydajecie tysiące dolarów na skomplikowane leczenie dające bardzo wątpliwy efekt. Przy tym karczujecie dżungle gdzie rosną setki bezcennych ziół leczniczych, pozbawiacie również w ten sposób domu tysiące zwierząt, które żyły tu na długo do waszego pojawienia się.



Zachęcam do poczytania i przemyślenian0.115.gif

https://www.youtube.com/watch?v=RkuvY4XUGX4

Uczłowieczenie Anioła Stróża....:


Aniele Stróżu mój bo czyj?
Ty blisko bądź o każdej porze
Jak przyjdzie pić, to ze mną pij
Aż się na ludzi znów otworzę.

Jak trzeba walczyć, w mordę daj
Nim rozgrzeszenie da spowiednik
Za cały utracony raj
Za piekło naszych dni powszednich.

Jak zechcesz drwić, to ze mnie drwij
Bo to mej dumy nie uraża
Ale obiecaj proszę, że
Powstrzymasz się od wszelkich kazań.

Bo chyba dzisiaj Trójca Święta
Sprawami Nieba jest zajęta
I jakbyś bardzo się nie starał
To trudno w miejscach dwóch być na raz.

Jak trzeba płakać, nie szczędź łez
Które na świat wydają oczy
Bo w łzach tych prawda o nas jest
Którą się można zauroczyć.

Jak przyjdzie śmiać się, to się śmiej
I nie myśl co się zdarzy potem
Bo chyba tak jest znacznie lżej
Wnosić swe krzyże na Golgotę.

Jak trzeba kochać, kochaj tak,
Wśród pospolitych krętych dróg,
Że na to dziś przykładów brak
By ktoś tak kiedyś kochać mógł.
 Krzysztof Buszman

Bajka o krasnoludku......

Niedawno i niedaleko,
W mieście, nad dużą rzeką ,
Żył sobie krasnoludek,
Taki nieduży, samotny odludek.
Czapeczkę miał czerwoną,
Na prawo mocno przekrzywioną.
Nie lubił ludzi i nie miał żony,
Był smutny i bardzo osamotniony.
Jednak miał zdolność, bardzo swoistą
Potrafił świetnie ziać nienawiścią.
Wyrzucał z siebie, na zawołanie,
Ogniem piekielnym rozgrzane zdania.
Krzyczał z okienka na wszystkie strony,
Że świat jest podły i POwalony,
I żeby humor sobie poprawić,
Nauczył innych kochać nienawiść.
Zebrał wokoło kilka milionów
Podobnych sobie, tłum Pokemonów,
Zajadli, mściwi i hejtu pełni,
W beretach z moherowej wełny
Ruszyli za nim, wierząc głęboko,
Że czuwa nad wszystkim trójkątne oko.
Było niedobrze, kwitło bezprawie,
I już mu się nawet udało prawie...
Ale że prawie robi różnicę...
Antykrasnale zaczęli krzyczeć,
Zaczęli tupać i hałasować
Żeby ten mały zechciał się schować.
Niech sobie idzie kraść księżyc znowu,
Ale niech wcześniej wyleczy głowę!
Morał z tej bajki jest jeden jasny,
Nie może rządzić dużymi krasnal!

fde96b75e4b7f73b797907221482676b1776c622