Na policji zgłoszenie potraktowano bardzo poważnie. Zabezpieczono laptop jako dowód i spisano zeznanie. Monika po wyjściu z komendy powiadomiła rodziców Karoliny, byli zszokowani, ale obiecali, że będą z nią w kontakcie i podzielą się wszystkimi informacjami, jakie trafią do nich w sprawie okoliczności śmierci córki. Faktycznie dotrzymali słowa i co jakiś czas mama przyjaciółki meldowała telefonicznie o postępach w dochodzeniu. Sama Monika przesłuchiwana była dwukrotnie, jednak policja nie chciała jej niczego bliżej zdradzać.
Pewnego dnia zatelefonowała mocno wzburzona mama:
- Monika? Namierzyli ją, to znaczy... - rozpłakała się. Dziewczyna nie mogła nic zrozumieć - Nie mogę...
- Dobrze... Spokojnie, niech nic pani nie mówi przez telefon. Zaraz będę.
Podjęła decyzję, jeszcze tego dnia pojedzie do nich ze swoim chłopakiem, Maćkiem.
Zastali oboje rodziców w widocznym podenerwowaniu. Dziewczyna przyglądała im się ze współczuciem. Widać było, jak bardzo ostatnie miesiące mocno nadszarpnęły im zdrowie. Usiedli nad herbatą i pachnącym ciastem domowej roboty.
Jak Karolina mogła im to zrobić, przemknęło przez myśl Monice.
Kochała przyjaciółkę, znały się od wielu lat, jeszcze z liceum. Razem poszły na studia i początkowo wspólnie dzieliły mieszkanie. Jednak, gdy Karolina zaczęła spotykać się z Krzysztofem, Monika uznała, iż zaburza ich intymność i wyprowadziła się. Po rozstaniu pary czekała na propozycję ponownego wprowadzenia się, jednak Karolina zagustowała w samotności i nie chciała współlokatorki.
Ojciec zmarłej trzęsącą ręką uniósł kubek z herbatą do ust, wziął dużego łyka i zaczął opowieść. Mama siedziała przygarbiona na kanapie. Monika w spontanicznym geście usiadła obok i chwyciła ją za rękę. Załzawione oczy spojrzały z wdzięcznością.
- Wygląda to tak. Karolina miała bezsprzecznie depresję, jednak kryła się z nią przed nami. To, że my nie umieliśmy odszyfrować właściwie wysyłanych przez nią sygnałów to osobna i bolesna historia.
Jego żona "zachłysnęła się" jękiem. Na chwilę zapadła cisza.
- Otworzyła się w internecie - podjął opowiadanie ojciec - znalazła stronę skupiającą osoby z podobnymi problemami. Wiesz o jaką chodzi? - zwrócił się do dziewczyny, ta kiwnęła głową przytakując.
- Jednak zamiast pomocy otrzymała... - chwilę ważył słowa w ustach zanim wypowiedział - kłamstwa i śmierć. Widziałaś Moniko te "rozmowy". Karo sądziła, że trafiła na wrażliwą, podobnie jak ona pogubioną kobietę... Szczerze pisała jej o swoich problemach i przejmowała kłopotami tamtej. Nie umiem powiedzieć, czym kieruje się człowiek, który oszukując innych, świadomie wywołując określone reakcje - bawi się nimi lub przygląda niczym w jakimiś dziwnym eksperymencie? Czy planuje sobie takie "polowanie"? Czy "idzie na żywioł"? Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy to wciąż człowiek, czy już potwór? Moja córka zaufała pewnej kobiecie, jak na tacy podała wrażliwość, intymność... Co z tym zrobiono?
Monika poczuła jak dłoń starszej kobiety zaciska się kurczowo na jej ręce.
- Czy wiecie kim była Małgosia? - po dłuższej chwili milczenia spytał Maciek.
- Tak, wiemy. Nie ma żadnej Małgosi. Kłamstwem było imię, życiorys, zawód... Wszystko to jedno wielkie oszustwo. Małgorzata okazała się mężczyzną.
- Co? - Wykrzyknęli jednocześnie Monika i jej chłopak.
- Tak - głos ojca drżał i widać było, że ze wszystkich sił próbuje opanować wzburzenie. - Jedna, wielka mistyfikacja. Policja namierzyła adres IP, czy jak wy to nazywacie? W każdym razie doszli do kogo należy komputer. Pojechali tam i ze zdziwieniem odkryli, że mieszka tam "schorowany" rencista wraz z matką. Matkę zaraz wykluczono, bo to staruszka poruszająca się o kulach i na wpół ślepa. Natomiast on - były sanitariusz, miał wiedzę medyczną i sporo wolnego czasu. Prawdopodobnie już od dawna wymyślił sobie taką rozrywkę, zabawiał się w pana życia i śmierci. On... On - tu głos załamał mu się całkowicie i rozpłakał się.
Żona wysunęła rękę z dłoni Moniki, podniosła się i podeszła do męża. Wyjęła z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych, podała mu. Przyjął z wdzięcznością ale i zakłopotaniem.
- Już... - uśmiechnął się - już opowiadam dalej. On od dłuższego czasu przebywał w domu i zaczynał, jak to się mówi, fiksować. Popadał w depresję i zaczął interesować się tym tematem. Wyszukiwał fora, czy jak to się określa, osoby, strony związane z tą tematyką i początkowo czytał, by później zacząć udzielać rad. Mówił śledczym, że znów poczuł się potrzebny. A potem zaczął eksperymentować. Sprawdzał jak daleko może sięgnąć taka "empatia" na odległość. Twierdzi, że Karolina była pierwszą osobą, na której przeprowadzał swoje badania... Ja wiem, że kłamie! To psychol! Zwyrodnialec! Mówił, że nie wierzy, aby ktoś faktycznie mógł popełnić samobójstwo namówiony przez nieznaną osobę. Gówno prawda! Dobrze wiedział co robi! - Głos podniósł się do poziomu krzyku, a potem zamilkł.
Cisza zaległa ciężarem na każdym z nich.
- Nie wiem co powiedzieć - odezwała się w końcu Monika.
- Nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak fora dla potencjalnych samobójców. Ja jeszcze niedawno nie wiedziałem, co znaczy słowo "forum" w takim znaczeniu. - Ojciec mówił znów spokojnie. - Zacząłem dopytywać się, interesować. Teraz wiem, że takie fora to wirtualna przestrzeń, która może być przystanią, ratunkiem dla cierpiących na duszy, a może też stać się areną, na której rozszarpana zostanie wrażliwość, emocjonalność, a nawet istnienie. Teraz już jestem w pełni świadomy, w co wpakowało się nasze dziecko.
Westchnął przeciągle.
- Nie jesteśmy bez winy... Wciąż nie możemy darować sobie, że nie umieliśmy usłyszeć wołania o pomoc. Psycholożka powiedziała nam, że samobójcy bardzo rzadko kiedy ujawniają światu, że zamierzają podjąć próbę odebrania sobie życia, a ci, którzy się z tym afiszują, najczęściej "jedynie" próbują zwrócić na siebie uwagę. I żebyśmy nie brali na siebie ciężaru odpowiedzialności... Ale jak? Jak się nie obwiniać? Nie ustrzegliśmy córki przed zwyrodnialcem. Nie umieliśmy nawet go odnaleźć. Jesteśmy tobie wdzięczni... choć przyznam się, że czasem łapię się na tym, że chyba wolałbym, abym nigdy się prawdy nie poznał. Myśl, że ktoś obcy, wstręty, obleśny pchnął moje dziecko... bo pchnął, dźgnął, ugodził. Jego słowa były bronią nie gorszą od noża, sztyletu czy rewolweru.
To był najtrudniejszy wieczór w życiu Moniki. Ta rozmowa sprawiła, że poczuła jakby na jej młodości odciśnięto piętno nie do zmycia. Już na zawsze będzie nosić w sobie pamięć tego dnia i tej rozmowy. Wyszła z Maćkiem od nich późną nocą. Wracali bez słów. Nie mieli siły ani ochoty na rozmowę.
Monika, jako świadek obowiązana był stawić się na rozprawie sądowej. Zobaczyła go. Niepozorny, niewysoki, lekko łysiejący, zwyczajny niczym "sąsiad z naprzeciwka". Kulił się, garbił, unikał kontaktu wzrokowego. Patrzyła na niego zachłannie.
Więc tak wygląda współczesny potwór. Taką twarz ma "ktoś-nikt" z sieci. O kimś takim trzeba układać współczesne bajki, ku przestrodze dzieci.
Niedługo po rozprawie odkryła, że jest w ciąży i nie chcąc karmić się złymi emocjami postanowiła nie uczestniczyć aktywnie w dalszym przebiegu procesu. Poprosiła rodziców Karoliny, aby powiadamiali ją o ważniejszych wydarzeniach. Uszanowali to.
Tym razem zatelefonował ojciec zmarłej przyjaciółki poinformować, że odbyła się już ostatnia rozprawa. W krótkich słowach zrelacjonował przebieg i na sam koniec dodał.
- Prawdopodobnie miał na swoim koncie przynajmniej jeszcze dwie osoby, jednak nie udowodniono mu tego. Za Karolinę dostał najwyższy wymiar kary, pięć lat. Pięć lat za życie mojej córki - w jego głosie nie trudno było uchwycić gorycz. - No, ale Ty Moniko możesz być dumna.
- Ja? Dlaczego?
- Bezsprzecznie ty przyczyniłaś się do jego ujęcia... i uratowałaś komuś życie.
- Co? - spytała zaszokowana.
- Okazało się, że facet miał już "na widelcu" następną ofiarę, nastolatkę... Podawał się za jej rówieśnicę, wyśmiewaną i dręczoną przez koleżanki i kolegów... Niewiele, niewiele brakowało i miałby na koncie następne pięć lat wolności za życie...
Odłożyła telefon na stolik, pogłaskała się po brzuchu.
- Ciii Karolinko...