Minęły właśnie 73 lata od zakończenia francuskiego Mundialu w 1938 roku. To były pierwsze finały, na które pojechała reprezentacja Polski. Mistrzem był wtedy Ruch Chorzów, a do drugiej ligi spadł Śmigły Wilno. Prezydentem Ignacy Mościcki, a problemu nie stanowił Grzegorz Lato ani Franciszek Smuda, tylko Adolf Hitler. Zanim jednak świat zaczął konfrontować się na wojennych frontach, zagrał między sobą w piłkę...
Polska, Europa i Świat wyglądały wtedy inaczej. Dzisiejszych nie przypominały też eliminacje do najważniejszego, piłkarskiego turnieju. Dla Polski ograniczyły się one jedynie do dwumeczu z Jugosławią. Kadrę prowadził Józef Kałuża, dziś przy ulicy nazwanej jego nazwiskiem stoi stadion Cracovii, dla której strzelił ponad czterysta goli. Po zawieszeniu butów na kołek wziął się za trenerkę i to z dobrym skutkiem, bo wybrano go na selekcjonera. Poprowadził "biało-czerwonych" do półfinału turnieju olimpijskiego w Berlinie w 1936 roku. Tam jego zespół uległ jednak Austriakom, a w meczu o trzecie miejsce przegrał 2:3 z Norwegią, która wcześniej wyeliminowała reprezentację "III rzeszy" na oczach jej najważniejszych władz.
Po takiej przeprawie, piłkarze Kałuży nie mieli problemów w starciu z Jugosłowianami. 10. października 1937 roku na stadionie Legii pokonali ich 4:0 w obecności trzydziestu tysięcy widzów. Rewanżowa porażka 0:1 w Belgradzie nie stanęła więc na drodze do francuskich boisk. Zanim jednak pojechali nad Sekwanę...
Kajakami po jeziorze i pociągiem przez Niemcy
Wągrowiec – to wielkopolskie miasto przygotowuje się teraz do ewentualnej gościny jednej z reprezentacji, które przyjadą na Euro 2012. Ponad siedemdziesiąt lat wcześniej gościło polską kadrę, która na przełomie maja i czerwca 1938r., przygotowywała się tam do debiutu w mistrzostwach. Obóz raczej katorżniczy nie był, a trener Kałuża pracował bardziej nad przygotowaniem mentalnym niż fizycznym. Dużo czasu poświęcono taktyce, a dobry humor dodatkowo podkręcały częste wypady kadrowiczów do knajp. Oprócz obiadów, na suto zastawianym zawsze stole, znajdowały się także rozmaite trunki, od piwa po likiery. Najchętniej korzystano jednak z czystej.
To nie było jedyne urozmaicenie piłkarskich treningów. Niemal tyle uśmiechu co po alkoholu, pojawiało się na twarzach piłkarzy podczas pływania kajakami, które już wtedy uznano za niekonwencjonalne w takiej sytuacji. Podczas zgrupowania, reprezentacja wychodziła do ludzi, nie unikała kontaktu ze społeczeństwem. Zawodnicy złożyli na przykład wieniec pod pomnikiem rodaków poległych w Powstaniu Wielkopolskim. Wszyscy jednak nie mogli pojechać na finały, bo brakowało na to pieniędzy. Siedmiu z 22-osobowej kadry trener zdecydował się więc pozostawić w kraju. Byli to: Ewald Cebula (Śląsk Świętochłowice), Bolesław Habowski (Wisła Kraków), Józef Korbas (Cracovia), Kazimierz Lis (Warta Poznań), Antoni Łyko (Wisła Kraków), Edmund Twórz (Warta Poznań) i Jan Wasiewicz (Pogoń Lwów).
Pozostali odbyli drogę, jaką niespełna pół wieku wcześniej przetarł młody jeszcze pisarz, Stanisław Przybyszewski. Z Wągrowca do Poznania, a stamtąd do Berlina w komfortowych wagonach sypialnych. I dalej: przez Frankfurt do Strasbourga. A tam...
Mecz, jaki więcej się nie zdarzył
Zwolennicy martyrologii narodu polskiego dostali od FIFA kolejny argument. Pierwszym rywalem na mistrzostwach była Brazylia. „Biało-czerwoni” zmierzyli się z Canarinhos 5. czerwca na Stade de la Meinau, gdzie wspierani byli przez grupę około tysiąca sympatyków, którą stanowiła głównie francuska Polonia. Obie ekipy na murawę wyszły o 17:30, ale zanim szwedzki sędzia Ivan Eklind zagwizdał po raz pierwszy, odsłuchano nie tylko hymnów dwóch rywali, ale i francuski – Marsyliankę. Na trybunie honorowej zasiedli pracownicy ambasady Rzeczpospolitej w Paryżu z Juliuszem Łukasiewiczem na czele. Towarzyszyli im ambasadorowie Brazylii, Argentyny i Chile. Łącznie, na meczu stawiło się 13 452 widzów.
Jeszcze przed meczem, kadrowicze zmagali się z ciekawym problemem: - Menedżerowie zawodowych klubów francuskich zapuścili znów sieci na polskich graczy – alarmowała prasa. - Trzech takich panów przybyło w niedzielę wieczorem do Selestatu. Tym razem jednak, kierownictwo polskiej drużyny strzegło graczy i nie dopuściło do nich nieproszonych gości. Pułkownik Glabisz nie opuszczał piłkarzy, aż do chwili swojego wyjazdu i cały czas był z nimi w bezpośrednim kontakcie.
Rozrywaną przez menedżerów, piętnastoosobową kadrę, która pojechała na turniej stanowili: Stanisław Baran (Warszawianka), Walter Brom (Ruch Chorzów), Ewald Dytko (Dąb Katowice), Antoni Gałecki (ŁKS Łódź), Edmund Giemsa (Ruch Chorzów), Wilhelm Góra (Cracovia), Edward Madejski (bez klubu), Erwin Nyc (Polonia Warszawa), Leonard Piątek (AKS Chorzów), Ryszard Piec (Naprzód Lipiny), Jerzy Piec (Naprzód Lipiny), Fryderyk Scherfke (Warta Poznań), Władysław Szczepaniak (Polonia Warszawa), Ernest Wilimowski (Ruch Chorzów) i Gerard Wodarz (Ruch Chorzów). W sztabie szkoleniowym, oprócz trenera Kałuży, znaleźli się także Tadeusz Foryś i Marian Spoida. Mówiąc krótko: faworytami nie byli.
https://www.youtube.com/watch?v=cecyhZCKu1w
Uwaga! Niemiec strzela...
A więc pierwszego gola na Mundialu dla Polski strzelił... Niemiec. Friedrich Scherfke urodzony w Poznaniu, zdobył z tamtejszą Wartą jej pierwsze mistrzostwo Polski w 1929 roku. To nie przeszkodziło mu zostać później kapitanem... „Warthenlandu”, czyli reprezentacji okręgu administracyjnego, wytyczonego przez Niemców w okupowanej Rzeczpospolitej. Wcześniej zdążył strzelić 131 goli w polskiej ekstraklasie. Ten wynik pozwala mu się do dziś utrzymywać w dziesiątce jej najlepszych strzelców. W 1943 roku zamiast do bramki, musiał zacząć strzelać do ludzi. Trafił na front wschodni, a następnie do brytyjskiej niewoli, z której wyszedł cało. Końca swoich dni doczekał prowadząc sklep meblowy w Berlinie. Zmarł tam w 1983 roku.
Nieco mniej niemieckie były pozostałe cztery gole dla Polski. Chociaż Ernst Wilimowski nazywał sam siebie Górnoślązakiem, to w chwili próby bez wahania podpisał volkslistę i kontynuował karierę w niemieckich klubach. Ta decyzja dziwi tym bardziej, że jego matka trafiła do obozu w Auschwitz. On natomiast do niemieckiej reprezentacji, dla której strzelił trzynaście bramek w ośmiu meczach. W 1942 roku zdobył Puchar Niemiec z TSV Monachium, przeżył wojnę i miał żal do Seppa Herbergera, że ten pominął go przy selekcji niemieckiej reprezentacji na Mundial w 1954 roku. Żal tym większy, że Niemcy te mistrzostwa wygrali.
Polsce na pocieszenie zostaje jednak „kryterium Piechniczka”. W rzutach rożnych Brazylia przegrała bowiem aż 2:9. Lecz i wtedy liczyło się tylko to, co w sieci i zgodnie z ówczesną formułą rozgrywek, kadra zakończyła na jednym meczu swoją pierwszą przygodę na mistrzostwach. Brazylijczycy dotarli do półfinału, gdzie przegrali z przyszłymi mistrzami – reprezentacją Włoch, która w finale ograła Węgry 4:2 i zgarnęła trofeum.
Wracając do Niemiec, to właśnie z nimi drużyna Józefa Kałuży rozegrała pierwszy mecz po powrocie z Francji. Było to 18. września 1938 w Chemnitz i miało miejsce przy okazji otwarcia tamtejszego stadionu. Pewnie dlatego spotkanie przyciągnęło na trybuny aż 60 000 widzów. - Tyle mieliśmy okazji, a sam Piątek mógł być rekordzistą zdobytych goli. I oto po naszej bramce, gdy mieliśmy cenny remis, nastąpiło dziesięć minut dla Niemców. Trzy akcje, trzy gole! To nas załamało do reszty – relacjonował mecz w prasie Edward Nyc, reprezentant Polski, która przegrała wtedy 1:4. Jedynego gola strzelił dla niej Teodor Paterek, który zastąpił w składzie wspomnianego wcześniej Scherfkego. To była jedyna zmiana składu w porównaniu do meczu z mistrzostw.
- Dajemy wam możliwość rewanżu za dwa lata w Polsce – powiedział po meczu szkoleniowiec Herberger w kierunku pokonanej ekipy. Dwa lata później w Polsce w piłkę grać mogli jednak już tylko i wyłącznie Aryjczycy. Dwa tygodnie po tym meczu do Niemiec włączono Sudety, trochę ponad miesiąc po nim, chciano włączyć Gdańsk, a niespełna rok po spotkaniu na murawie, oba kraje spotkały się na froncie. Nasi mundialowi debiutanci walczyli po jego obu stronach.
Tak, tak wiem artykuł jest nie moj tylko stworzony przez jednego z redaktorow dzialu sportowego WP z calym szacunkiem dla niego. A wrzucam bo artykul jest swietny, a poza tym to na prawde niesamowita historia :)