chwila w której umarły wszystkie anioły
niebo grzmotem płacząc zraszało źrenice
wyoblała bezsilność zwykłego człowieka
niosąc jego błagania chwiejnym krokiem
uklękła nadzieja na chwilę
wspierając ramię suchym trzaskiem
zajrzała głębiej w źrenic nieobecność
krzykliwie odsunięta przez zgryzotę
kątem oka twarz jej nakreślił
supernowej narodzin fragmencik
ustami wiary okruchy podpalił
błądząc pomiędzy zapachem jej oczu
niezdarnym ruchem wyskrobał imię
niekształtnych dołków oręża
przebijając się przez myśli
drążące szczelinę w murze wspomnień
"opanowując swój strach zerkam przez zamknięte powieki"