LRLady

 
Családi állapot:: single
Érdeklődés:: women, men
Keresek:: barátság, randizás, szórakozás
Zodiac sign: Szûz
Szülinap: 1981-09-21
belépett: 2017.01.26
Pojawiłam się tu jako JA i jako JA zniknę... a Wy grajcie;)...
Pontok173több
Következő szint: 
Szükséges pontok: 27
Legutóbbi játék
Rummy HD

Rummy HD

Rummy HD
196 nap

OK... TO POLECI ELIĄ... CD DZIECI JEDNEJ GWIAZDY...

Emocje wygrały i łzy popłynęły po jej twarzy. Biegła tak długo aż zabrakło jej łez. Nawet nie zauważyła, że powoli zapada zmierzch i jest coraz ciemniej. Nie było sensu wracać bo zbyt długo by to trwało. Postanowiła, że zanocuje w lesie. Nie pierwszy raz, las dawał jej schronienie od zawsze i na swój sposób był jej domem. To wśród potężnych konarów kilkusetletnich drzew odpoczywała najlepiej, to tu zatapiała się w marzeniach i czuła się bezpieczna.
Dotarła do miejsca gdzie rosły wspaniałe, potężne dęby. Wspięła się zwinnie na jeden z nich, wyszukała konar, który wydał jej się w miarę wygodny. Przywiązała się do niego, tak na wszelki wypadek i zasnęła wsłuchana w cudowny szelest liści i odgłosy nocy.
Zbudziła się nagle... Jakiś nienaturalny dźwięk przerwał jej sen. Było ciemno i chwilkę trwało nim jej oczy przyzwyczaiły się i zaczęła coś dostrzegać. W stronę jej nocnego schronienia zbliżało się czworo ludzi. Ułożyli się pod dębem. Wyglądali jakoś inaczej. Mieli długie czarne włosy, które okrywały ich ciała jak lśniące peleryny. Bała się ale zaciekawili ją. W pewnym momencie poczuła, że ktoś ją zauważył. Spojrzała uważniej w dół i jej oczy napotkały wzrok jednego z leżących pod drzewem ludzi. Jego oczy były całkiem czarne ale jak wody jeziora nocą, odbijały w sobie blask.
Położył palec na ustach i delikatnie się uśmiechnął. Obrócił się na bok, już na nią nie patrząc by nikt nie dowiedział się o jej obecności. Tej nocy już nie zasnęła...

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Mimo wszystkich tortur, mimo brutalności i wiszącego nad nimi zagrożenia- bo najeźdźcy wciąż mieli władzę nad resztą Tropicieli- chodź bez głównego talentu ale na zakładników się nadawali- Threon poczuł, że dziewczynę, którą zauważył musi uratować. Pierwszy raz w życiu czuł całym sobą, że to jest coś co muszą zrobić. Dał jej mały znak, kładąc palec na ustach i wierzył, że zrozumiała. Ułożył się na boku i siłą skojarzenia wytłumaczył reszcie, że chce ocalić dziewczynę. Po nadejściu świtu może nie być szans. Ich było czworo a tych bestii osiemnastu. Wiedział, że ich przewaga polega na tym, że potrafi dosięgnąć umysłów zwierząt i w tej puszczy akurat sprzymierzeńców nie brakuje. Musiał to jednak zrobić tak by wyglądało na przypadek. Jego towarzysze zgodzili się, choć wyczuł jak bardzo się boją. Cos w nim jednak nie było w stanie pozwolić by ta złotowłosa dziewczyna o lśniących oczach wpadła w ręce podłych dowódców tej wyprawy. Wyczuł w niej jakąś moc, nieznaną sobie ale potężną... a poza tym te lśniące oczy...
Miał nadzieję, że gdy dostarczy jej okazji do ucieczki, to skorzysta. Raz jeszcze spojrzał w gęstwinę liści ale już jej nie dostrzegł. Skoncentrował się a jego towarzysze przekazali mu swą moc. Natknął się na stado dzików, liczne i z młodymi osobnikami , co nie dziwiło w tej porze roku. Wniknął w ich umysły, dziki to inteligentne zwierzęta, więc trudno nie było. Początkowo opierały się jego woli, ponieważ najeźdźcy przesiąknięci byli nieprzyjemną wonią zła, która wyczuły. Po chwili jednak ruszyły całym stadem prost w obozowisko. Ogniska już wygasły i zamęt jaki powstał trudno było opisać. Namioty opadały gdy dziki biegnąc zrywały sznury. Cały obóz wrzał choć niewielu zdołało wyciągnąć broń. Zwierzęta wpadły w odgrodzony kawałek polany gdzie pasły się wierzchowce najeźdźców i rozegnały je w głąb puszczy.
Threon zauważył jasnowłosą dziewczynę zeskakującą z dębu. Nie zbliżył się do niej nie chcąc jej wystraszyć. Miała długie srebrzysto-złote włosy, które w biegu zdawały się obłokiem mgły za nią ciągnącym. Tak bardzo go zachwycały... W całym swym życiu nigdy podobnych nie widział, jego lud, bez wyjątków miał kruczoczarne. 
- Jak dzień i noc - pomyślał
-Biegnij i nie daj się dogonić -szepnął w przestrzeń - i razem z towarzyszami pobiegł w stronę obozu by łapać wystraszone wierzchowce i tym samym ratować swe życie...

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Serce waliło jej jak oszalałe. Przywołała do siebie całą moc jaką zdołała i wyobraziła sobie siebie jako cień. Całą sobą pragnęła być niewidzialna i niesłyszalna. Wspięła się wyżej, drżąc na całym ciele.
Gdyby chciał mnie skrzywdzić, zapewne wszczął by alarm- pomyślała.
Oddychała głęboko by odzyskać spokój. Musiała wymyślić sposób na wydostanie się z pułapki w jaką niechcący wpadła. Widziała z góry dogasające w obozie ogniska i sama przed sobą nie chciała się przyznać do tego jak jest przerażona. Wiedziała że w namiotach znajdują się Ci, których tak bardzo nienawidziła i tak strasznie się bała. Jeśli wpadnie w ich ręce stanie się narzędziem do zabijania. Postanowiła, że prędzej się zabije niż pozwoli się wykorzystać.
Nagle z rozmyślań wyrwał ją dziwny hałas. Ogniska w obozie już dawno pogasły. Dotykając drzewa poczuła coś jakby drżenie ziemi. Po chwili zauważyła zamieszanie w obozie. Oczy przyzwyczajone do ciemności rozproszonej tylko światłem gwiazd, dostrzegły stado cieni, które wpadając do obozu wroga, roznosiły wszystko na swej drodze. Szybko odzyskała spokój ponieważ dostrzegła w tym niespodziewanym zamęcie szansę na ucieczkę.
Ci dziwni ludzie pod drzewem raczej nie chcieli jej zabić. W końcu nie wydali jej na pastwę tych stworów. Zaczęła płynnie zsuwać się gałąź po gałęzi z drzewa. Opadła cicho na trawę i pomknęła jak najszybciej w ciemną puszczę, byle jak najdalej od oprawców.
 Biegła przed siebie, jak najdalej od ich obozu. Noc była jej przyjaciółką. Lasu się nie bała, wszystko co w nim żyło było naturalne. Tylko te wstrętne kreatury od normalności odbiegały.
Po jakimś czasie zaczęła opadać z sił. Adrenalina, która pomogła jej na początku wypaliła się. Wykorzystać siły do cna. Padła bez tchu na miękki mech. Oddychała głęboko, choć starała się wyciszyć i wyregulować oddech. Czuła się jak ścigana zwierzyna w trakcie polowania. Leżała tak przez kwadrans, próbując odzyskać oddech. Myślała, że jest już bezpieczna lecz jej czuły słuch wychwycił dźwięk, który odbiegał od normalnych dźwięków lasu nocą.
Dobrze czuła.... najeźdźcy pognali we wszystkie strony, goniąc swe wierzchowce, od razu gdy zrozumieli, że ten nocny zamęt grozi im tym, że podróżować będą na własnych nogach i sami będą dźwigać to co z sobą mają.
Leżała, prawie nie oddychając. Modliła się by nikt się na nią nie natknął, nikt nie zauważył. Niestety jeden z tych znienawidzonych zbliżał się. Narastające przerażenie sprawiło, że moc nadeszła. Stało się to czego się tak bała i nad czym nie panowała. Gdy ten okrągłousty stwór zbliżył się do niej, strach aktywował jej moc i wewnątrz puszczy w ciemną noc rozbłysło potężne światło. Nie jeden a trzech z najeźdźców znalazło się w jego zasięgu. Po każdym z nich nie pozostało nic poza wspomnieniem.
Wiedziała co się stało ale moc wyssała z niej całe życiowe siły i straciła przytomność.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Threon z towarzyszami chwytali oszalałe ze zdenerwowania wierzchowce. Były to stwory, które najeźdźcy sprowadzili z sobą z ich świata. Miały małe głowy z wielkimi lśniącymi oczami, które nie miały powiek. Tylko przejrzysta błona osłaniała ich gałki oczne, nawet gdy spały wyglądało to tak jakby patrzyły. Długie szyje na których zawieszone miały obroże przechodziły w obłe wężowe ciała zakończone długimi ogonami. Ich kończyny wyglądały jak łapy lwa. Pazurami mogły z łatwością ciąć i zabijać. W furii wywołanej przerażeniem trudno było je zatrzymać nie narażając życia.
Nagle gdzieś w głębi puszczy rozbłysło światło, jakby uderzyła błyskawica, choć na niebie nie było ani jednej chmury.
Dowódca najeźdźców krzyknął na Tropicieli, każąc im znaleźć źródło tej mocy. Nie musiał krzyczeć ,Threon od razu pojął, że źródłem tej mocy była Ona i bezwiednie ruszył w głąb puszczy. Jego bracia pobiegli za nim. Byli szybcy i jak elfy przemykali między drzewami nawet się nie potykając bo ciemność nie stanowiła dla nich problemu. Zauważył ją leżącą na niewielkiej polanie. Sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno biło mu serce, gdy pomyślał, że jest martwa. Opanował się jednak gdy klękając przy niej usłyszał ciche bicie jej serca. Podniósł ją z ziemi i trzymając jej miękkie, lekkie ciało w ramionach podjął najtrudniejszą w życiu decyzję. Ona musi żyć. Spojrzał na swych Towarzyszy, bali się lecz poddali jego woli. Pognali szybko przez puszczę. O wschodzie słońca odnaleźli zespół jaskiń w których postanowili się schronić. Dziewczyna jeszcze nie odzyskała przytomności ale żyła Threon ostrożnie położył ją na legowisku usłanym mchem i liśćmi. Towarzysze poszli poszukać wody i czegoś do zjedzenia a on usiadł przy niej. Miała tak jasne, piękne włosy i wyglądała na taką bezradną i kruchą. Wpatrywał się w nią długo aż w końcu otworzyła oczy.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Była już prawie na miejscu. Pozostało przepłynąć podwodną bramą, jakieś 100 metrów dzieliło ją od... Właśnie? Czego?... Czego może się spodziewać ze strony ojca - króla? Zapewne wybuchu gniewu i godzinnej przemowy, mającej na celu wskazanie jej, jej miejsca w tym świecie.
Tego jednak co nastąpiło Aedan się nie spodziewała. Gdy dotarła do bramy, otoczyło ją sześciu strażników z gwardii ojca.
- Mamy rozkaz dostarczyć Cię księżniczko przed oblicze króla.- To był Mars, jeden z najstarszych gwardzistów w królestwie. Jego słowa brzmiały twardo i beznamiętnie lecz w jego ciemnych oczach dostrzegła zupełnie coś innego. Coś jaj mówiło, że wewnętrznie walczy i jego ciepłe uczucia do niej i kiedyś też do jej matki sprawiły, że wypełnienie tego rozkazu coś w nim łamie. Zawsze był posłuszny i oddany rodowi lecz to co teraz miał zrobić, zachwiało jego wiarą w słuszność rozkazu.
Otoczona gwardzistami, poczuła, że znów coś w niej się buntuje. Uniosła głowę wysoko, spoglądając kolejno na każdego z nich.
- Jestem Aedan, Panią tego królestwa, czy o tym zapomnieliście?! Zejdźcie mi z drogi! Sama trafię do ojca.
Nie zatrzymali jej. W jednej chwili stała się z młodziutkiej księżniczki, potężną królową a jej podobieństwo do matki sprawiło, że gwardziści wręcz oniemieli. Królowej nikt się nigdy nie sprzeciwiał. Władała mocami, które dla reszty wodnych były już od dawna tylko mitem. Moce wyginęły z najstarszym klanem wodnych. Dopiero w królowej Loril ujawnił się dar a teraz najwyraźniej także w jej córce.
Mars ruszył za księżniczką w głąb jaskiń, dogonił ją i szepnął
- Moja mała Syrenko - Zanim do niego pójdziesz, porozmawiajmy- chwycił ją za ramię i wciągnął w małą szczelinę między gładkimi skałami jaskini.
- Aedan - położył jej dłonie na ramionach i spoglądając w jej oczy powiedział - Twój ojciec od czasu zaginięcia żony, stał się innym człowiekiem. Boję się, że ten cios sprawił, że z roku na rok jest coraz bardziej szalony. Nie potrafi racjonalnie myśleć i boję się o Ciebie Syrenko.
Dostrzegła łzy zbierające się w oczach starego sługi. Zawsze był jej bliski i nigdy nie widziała go takiego jak w tej chwili.
- Idź do ojca, bo to nieuniknione ale pamiętaj, że przyrzekłem Twej matce czuwać nad Tobą i dotrzymam słowa.
Nieoczekiwanie uściskał ją mocno i wypchnął ze szczeliny. Odchodząc Aedan dostrzegła jak nagle prostuje plecy i podnosi głowę, jakby podjąwszy jakąś decyzję odmłodniał o 10 lat. Szła znaną sobie drogą do komnat ojca, jednak tym razem bez radości. Niepokój rozkwitł w jej sercu i po raz pierwszy w życiu poczuła się obco w skalno-wodnym domu.