Zapowiadano na ten dzień (15 wrzesień, sobota, AD2012) słoneczną pogodę z temperaturą około 20.st.C. Jednak, patrząc na niebo można było nabrać wątpliwości. Cóż, ja, jak wiadomo wszystkim, jestem niepoprawną, nieustającą optymistką i zaopatrzona w ogromne pokłady ufności w spełnienie się przepowiedni zaplanowałam na ten dzień wycieczką do Chęcin (zachęcona zresztą przez moją siostrę Mirkę). Przy okazji postanowiłam odwiedzić, znajdujący się w bliskim sąsiedztwie Skansen Wsi Kieleckiej w Tokarni (coś ostatnio ciągnie mnie w kierunku skansenów – aż doczekałam się komentarza „Beatko, Ty już do skansenu trafiłaś???”).Patrząc na niebo nie za bardzo mi się ta chmurkowatość podobała. Jednak z każdym przebytym kilometrem chmurki jakby się rozstępowały i ukazywało piękne, błękitne niebo. Coraz bardziej spokojna o aurę kierowałam swój wzrok na widoki bardziej przyziemne. Krajobraz z miejskiego, przemienił się w małomiasteczkowy poprzetykany lasami, łąkami, polami. Jechałam nowo wyremontowaną trasą krakowską. W pobliżu Kielc trasa jeszcze jest w budowie. Trochę zaskoczona spostrzegłam, że zamiast kładki, bądź to wiaduktu budujemy na pewnym jej odcinku tunel, a właściwie tunelik (nie wiem chyba ok. 20-metrowy). Przez chwilkę (ale to był dosłownie moment, tak jak długość tego naszego tunelu do włoskich czy francuskich J) poczułam się jak w Alpach Włoskich. Jednak tu był to ułamek sekundy tam natomiast tunelami wydrążonymi w skałach jechało się po kilkadziesiąt minut. Wreszcie ukazał się cel pierwszego etapu mojej podróży – ruiny zamku w Chęcinach.
Na miejscu powitało mnie dwóch zbrojnych rycerzów. Chłopaki były drewniane i małomówne i przez to chyba nabrałam do nich większej sympatii.
Idąc w kierunku ruin oczom moim ukazały się stragany pełne badziewia wszelakiego. Brać, przebierać i wybierać. Ja oczywiście byłam ukierunkowana na jeden tylko towar – krzemień pasiasty (nazywany polskim diamentem), który właśnie w tych okolicach i nigdzie indziej na świecie, jest wydobywany. W ogóle oprócz okolic Sandomierza i Ostrowca Świętokrzyskiego ta przepiękna skała nie występuje. Jej skład stanowią opal i chalcedon, wiem to z Wikipedii No więc, przez kilkanaście minut, jak w jakimś zauroczeniu, przebierałam w pięknie wygładzonych tych kamieniach i nie mogłam się zdecydować, który mam wybrać. Wszystkie oryginalne, ciekawe i każde pięknie uformowane pasiaste wzory w odcieniach jasnej i ciemniejszej szarości wabiły i krzyczały do mnie to ja jestem najpiękniejsza, ja jedyna i niepowtarzalna. Całe szczęście cena tych największych była, w porównaniu z podobnymi w sklepach jubilerskich, śmiesznie mała. W związku z czym nabyłam sobie kilka.
W tym czasie słonko wyszło zza chmurek już na dobre i spacerek na wzgórze zamkowe był całkiem przyjemny. Po dotarciu na szczyt można było podziwiać przepiękną panoramę. Najwięcej widać było oczywiście z wieży, na którą można było wejść krętymi wewnętrznymi schodami. Warto było, gonić oddech i pokonać pewnie ze 120 schodków (nie liczyłam sle dużo ich tam było) , dla widoków, które z wieży się roztaczały.
‘W tych pięknych okolicznościach przyrody’ (jest to jeden z ulubionych cytatów z „Rejsu”, ten konkretnie wygłoszony przez Jana Himilsbacha) czułam się fantastycznie. Będę powtarzała to przy każdej okazji, że staję się ‘mother’s nature (son) woman’ (słowa piosenki J.Lennona). Ruiny, jak to ruiny, wiele do oglądania interesujących miejsc tu nie ma. Ot pozostałości po dawnym zamczysku, z pewnością o wiele bardziej ciekawym. Podobają mi się te wieże dwukolorowe (mają mury grubości 2 m. widać to przez okienka). Wyższą część wieży dobudowano z cegły po 300 latach od powstania zamku (w XIIIw.) stąd ten odmienny kolor.
Z zamku wychodzi się przez gotycką bramę w murze o grubości 2m. (również), wybudowanym z tutejszego szarego wapienia. Fajna murarska robota, te cegiełki – kamienie, różnej wielkości, misternie poukładane, tworząc równą, grubą i pionową (z której strony by nie patrzeć) ścianę.
Po zejściu z zamkowego wzgórza postanowiłam troszkę odpocząć i nasycić oczy okolicznymi widoczkami a także moimi (już tak mogłam o nich powiedzieć)” diamentami” pasiastymi. Ubrana już w moją nową biżuterię, rzuciwszy okiem ostatni raz na okolicę pojechałam w kolejny etap swojej dzisiejszej wycieczki.
A drugim celem moich wojaży było: Podoba mi się takie troszkę podglądanie dawniejszego życia, jak były urządzone domki i całe gospodarstwa. Wstąpiłam do domku krawca Hersza Michela.
Bielone chaty pięknie prezentowały się w promieniach zachodzącego słońca. Równie do twarzy w promieniach słonecznych było chatkom drewnianym, które stwarzały wrażenie ciepła i przytulności.
Te chatki ze strzechami ozdobnie przyciętymi na narożnikach, drewniane, pięknie bielone albo po prostu z kamienia nadają temu miejscu niepowtarzalny klimat.
Dzień się kończył, skansen czynny tylko do 18-tej a ja jeszcze głodna, chciałam zjeść w tutejszej karczmie. Uśmiechnęłam się do kelnereczki i zapytałam czy nakarmi jeszcze zgłodniałą turystkę. Chętnie zakrzątnęła się po zapleczu i po 7 minutach stała przede mną miseczka pysznej grzybowej z łazankami i pierogi z mięsem.
W drodze powrotnej podziwiałam okolice zabarwione ciepłym kolorytem zachodzącego słońca. Tylko na dalekim horyzoncie, tam, dokąd zmierzałam widać było złowieszczy pas ciemnych chmur.