Crisstimm

připojena: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Body7více
Pro udržení úrovně: 
Bodů zapotřebí: 193
Poslední hra

Księżna - część 1 (wersja poprawiona)

Czarne, ponure ptaszysko szybowało od dłuższego czasu nad lasem, czujnym okiem wypatrując czegoś, co nadałoby się do zjedzenia. Niemrawe światło zimowego poranka próbowało przebić się poprzez gęste poszycie drzew. Warstwa śniegu, choć niewielka jeszcze, skutecznie skrywała tajemnice boru, łagodząc kształty roślin, kamieni, powalonych pni i innych leśnych skarbów. Drzewa zdawały się tkwić w znieruchomieniu od wieków, a żadne ze zwierząt nie miało dość odwagi, aby ożywić swoją obecnością ciszę. Tylko ta jedna, samotna wrona, krążąc w desperackiej próbie odnalezienia czegoś jadalnego lub choćby ciekawego stawiała wyzwanie zimowemu porankowi. Zniechęcona bezruchem i brakiem perspektyw na dobre śniadanie, przysiadła na gałęzi ogromnej sosny i głośnym krakaniem oznajmiła światu swoje niezadowolenie. Głos jej odbił się od martwej ciszy, trwając chwilę w znieruchomieniu jakby zamarzając w chłodzie budzącego się dnia. Śnieg wciąż prószył oczyszczając i wybielając krajobraz drobnymi płatkami. Ptaszysko ogarnęło ostatnim spojrzeniem teren i podjęło już decyzję o dalszym locie, gdy nagle jego wzrok przykuł prześwitujący na ziemi przez biel niewyraźny kolor szkarłatu. Zaciekawione, przekrzywiło łepek i dłuższą chwilę wpatrywało się w niespodziane odkrycie. Zduszony narastającą warstwą śniegu kształt prześwitywał gdzieniegdzie kolorami błękitu i czerwieni. Ciekawość wraz z głodem wzięły górę nad nieufnością, wrona sfrunęła i zbliżyła się dostojnym krokiem do znaleziska. Miejsce osłonięte było zaroślami, jednak nie na tyle, aby powstrzymać wszędobylski, biały puch. Unoszący się delikatnie przenikliwy zapach sugerował, że rozpoczął się tu proces rozkładu. Ptaszysko coraz mocniej zaintrygowane szykowało się już do dokładniejszego zbadania tajemniczego odkrycia, gdy nagły ruch w krzakach spłoszyło je i zmusiło do poderwania się do lotu. Z gęstwiny wysunął się bury zwierzak. Trudno ocenić w niewyraźnym świetle zimowego poranka, czy to wilk, czy tylko zdziczały pies. Cokolwiek to było przywabione zostało, podobnie jak wrona głodem i ciekawością. Zwierzak nie wykazał delikatności ptaka i przystąpił do natychmiastowych, brutalnych oględzin znaleziska. Pociągnął za brudny szkarłat prześwitującego materiału, zburzył niewinną warstwę śniegu i wydobył na światło poranka bladą, białą łydkę dziewczęcą. Odurzony wydobywającym się zapachem i przynaglony łaknieniem natychmiast zanurzył w niej kły, szarpiąc z całą mocą. Rozpoczęła się makabryczna, poranna uczta. Śnieg prószył nadal drobnymi jak morski piasek płatkami. Wysoko, z gałęzi drzew popłynęło głośne krakanie niezadowolonej i rozczarowanej wrony.

 

-------------

 

Twarz płonęła mi rumieńcem, a serce biło niczym w tempie friski w czardaszu, gdy wsiadałam do powozu żegnana przez ojca i dwie młodsze siostry. Radość, podekscytowanie daleką podróżą i oczekującą mnie gdzieś tam przygoda mieszała się bolesną świadomością osamotnienia, jakie zapewne towarzyszyć mi będzie po pożegnaniu bliskich. Annuska i Ildiko, dwie małe dziewczynki, dla których w ostatnich latach byłam i starszą siostrą i matką po części, otwarcie płakały i uwieszone ramienia ojca dawały głośny upust swojemu smutkowi. Patrzyłam na ich sylwetki zza okien powozu, jeszcze chwila i pozostaną ciepłym, choć bolesnym wspomnieniem. Poczułam szarpnięcie. Rozpoczynałam podróż. Początkowe podniecenie i radość z podróży ustępować zaczęły z czasem znużeniu po nieprzespanej nocy, a monotonia końskich kroków i turkotu kół powozu wyciszyły emocje. Usnęłam. 

Obudziłam się wiele godzin później zdrętwiała, głodna i spragniona. Dość szybko niedogodności te ustąpiły miejsca powracającej ekscytacji. Wyjrzałam przez okno, letni dzień dobiegał końca, nadal jednak było widno i oczom moim ukazał się widok na zalesione wzgórze, poprzecinane wapiennymi skałami, na szczycie którego rozłożył się wspaniały i okazały zamek. Zbliżaliśmy się do celu podróży.

Czachtice.



Wysiadłam z powozu, zdrętwiała po wielogodzinnej jeździe. Bolały mnie uda i pośladki ale nawykła do tego, by nie okazywać bólu, wyprostowana stanęłam z uniesioną głową. Letni deszcz chłodził gorące z emocji usta, wnikał we włosy, osiadał na ramionach i sukni. Stałam tak długą chwilę. Na dziedzińcu cisza, jakby nikt tu nie mieszkał. Aż wreszcie pojawiła się stara, paskudnie brzydka kobieta z ogromną, przykuwającą wzrok brodawką na brodzie. Przywitała się ze mną pośpiesznie i rozkazującym głosem oznajmiła, że księżna oczekuje, więc natychmiast muszę iść przedstawić się jej i przywitać. Zostawiłam powóz ze wspomnienami za sobą, podążyłam za brzydką panią. Deszcz rozpadał się na dobre. Włosy oblepiły mi twarz a suknia przywarła do ciała. Zrobiło się zimno. 

Rozejrzałam się wkoło siebie, jednak nawet takie pobieżne oględziny wywarły na mnie wrażenie. Przepiękny, arkadowy dziedziniec zamku, otoczony ze wszystkich stron kamiennymi murami, ozdobiony dodatkowo był krużgankami o doskonałych proporcjach. Miałam ochotę przystanąć w podziwie, podążyłam jednak posłusznie za kobietą, choć po tak długiej podróży pierwsze miejsce, jakie chciałabym odwiedzić nie było publiczne, a ja sama nie prezentowałam się zbyt dobrze. W pośpiesznej galopadzie umykały mi szczegóły kolejnych przedsionków, korytarzy, pokoi. 

Weszłyśmy do niewielkiej sali, surowej w wystroju, bez zbędnych ozdób i zbytków. Stała tam grupa osób skupionych wokół wysokiej, ubranej na czarno kobiety. Przykazywała im coś ściszonym głosem, przez dłuższą chwilę nie zwracając na mnie uwagi. Pozwoliło mi to złapać oddech i rozejrzeć się. Jednak mój wzrok przyciągała owa niezwykła kobieta. Przyglądałam się onieśmielona i zachwycona jej urodą. Biała, mleczna cera bez najmniejszych oznak dojrzałego wieku i błyszczące, ciemne oczy. Spojrzała wreszcie w moim kierunku, budząc we mnie strach, dreszcze i dziwne, nieznane mi dotąd, przyjemne mrowienie. Czarne włosy miała zaczesane gładko do tyłu, odsłaniając wysokie, idealnie sklepione czoło, pośrodku przedziałek, a poniżej z tyłu głowy misternie spleciony warkocz. Lekko wygięte ku dołowi kąciki ust sprawiały wrażenie znużenia, znudzenia lub zniechęcenia, jednak, co dziwne, nie odbierały uroku kobiecie. Fryzura, czarne łuki brwi i regularne rysy twarzy czyniły z niej osobę nie tylko piękną, ale wręcz o urodzie anielic, jakie dane mi było podziwiać dotąd tylko na obrazach. Onieśmielenie narastało we mnie, skuliłam ramiona i schyliłam głowę dygając przed nią, gdy zbliżyła się. Ujęła moją twarz za podbródek , uniosła na wysokość swoich oczu. Patrzyła mi w oczy długą chwilę, a dreszcze we mnie przybierały na mocy. Miałam ochotę uciec daleko, a zarazem stać i wpatrywać się w głębię jej źrenic. Czy to deszcz winny tego drżenia, czy czar czarnych oczu?

- Jak ci na imię - spytała wreszcie. Głos miała mocny, melodyjny, lekko chropowaty.

- Ilona, Wasza Miłość - odpowiedziałam.

Koniuszkiem języka oblizała górną wargę cały czas wpatrując się we mnie.  Zadrżałam.  Jej dłoń delikatnie ześlizgnęła się z mojego podbródka na szyję. Pogłaskała mnie łagodnie, muskając ją opuszkami palców. Zadrżałam, bo gest był pierwszą taką pieszczotą zaznaną w moim życiu. Stałam oniemiała, zaskoczona i zauroczona.

- Jesteś dziewicą?

Bezpośredniość z jaką się do mnie zwróciła, obecność innych osób i doznane upokorzenie sprawiły, że płacz podszedł mi do gardła. Zdusiłam jednak go i wytrzymując jej spojrzenie odpowiedziałam bez drżenia  w głosie:

- Tak, pani.

Zapadła cisza, nikt się nie poruszył, nikt nie wypowiedział słowa.

- Witaj na zamku w Czachticach - przerwała milczenie, na jej ustach nie zagościł nawet cień uśmiechu, jednak ton jakim wypowiedziała słowa wskazywał, że zostałam zaakceptowana.

Odwróciła się i choć reszta słów nie dotarła zbyt wyraźnie do moich uszu, zrozumiałam co powiedziała.

- Dorota pokaże ci twoje miejsce i wprowadzi w obowiązki. Masz jej słuchać bezwzględnie, a wieczorem bądź w mojej komnacie, gdy wrócę z wieczerzy.

Zmrok wreszcie zapadł, a ja czekałam na nią tak jak mi nakazała. Sama w ogromnym pokoju służącym za sypialnię czułam się przytłoczona zarówno wystrojem i bogactwem jakie tu panowało, ale i też przedziwną atmosferą intymności. Ogromne łoże osłonięte żółtym baldachimem, ozdobna toaletka i podobny stylowo fotel. Kobierce na ścianach i podłodze w ciepłych kolorach brązu, ochry i czerwieni. Mrok rozświetlały rozmieszczone w wielu miejscach świece. Choć byłam ogromnie ciekawa, bałam się rozglądać zbyt jawnie. Miałam wrażenie, że jestem obserwowana, więc stałam pod ścianą ze spuszczoną głową, udając iż wpatruję się w stopy, ale zerkając z ukrycia. Drzwi otworzyły się i weszła Elżbieta w towarzystwie brzydkiej służącej. Księżna ubrana w wieczorową suknię z ciężkiego, czarnego, połyskliwego materiału opinającą się na ramionach, przylegającą do biustu i dopiero od pasa puszczoną luźno, prezentowała się znów olśniewająco. Jedyną ozdobą był złoty łańcuch z ogromnym wisiorem w kształcie głowy lwa. Włosy nadal miała ułożone w tą fryzurę, w jakiej ujrzałam ją po raz pierwszy.

- Doroto - odwróciła się do służącej - zostaw nas same, dzisiaj ona pomoże mi przed snem.

Tamta obrzuciła mnie ponurym choć pełnym ciekawości spojrzeniem i posłusznie wyszła.

- Zbliż się - Elżbieta skinęła na mnie ręką.

Stałam jak słup soli. Patrzyłam na migotliwą świecę. Co powiedziałby ojciec?  Czy umiałabym opowiedzieć siostrom...?

- No chodź, nie bój się głuptasie - powiedziała bardziej miękko.

Usiadła przed ogromnym lustrem, chwilę przyglądała się w swojemu odbiciu, wodząc palcami po czole, policzkach, brodzie, wzięła z komody ozdobny grzebień do rąk. Wyciągnęła rękę, dając do zrozumienia, że chce mi go podać.

- Rozczesz mnie - rozkazała - no już, rusz się dziewczyno.

Podeszłam i odebrałam od niej przedmiot. Delikatnie zaczęłam nim rozplątywać jej włosy. Odchyliła głowę lekko do tyłu i przymknęła oczy. Uwolnione z plątaniny warkocza czarne pukle spłynęły ciężko na ramiona. Skrzydła kruka...

Ujęłam je by rozpocząć rozczesywanie od końcówek. Płynnymi ruchami posuwałam się coraz dalej, gładziłam i muskałam łagodnie. Szczotka zostawiała w nich delikatne wyżłobienia, a ja nie mogłam powstrzymać się, by dłonią nie wygładzać ich. Czarna fala, niczym wachlarz, idealnie rozłożyła się na plecach połyskując lekko w świetle blasku niezliczonych świec. Ogarnęła mnie fala przyjemności rozpoczynająca swój bieg spod opuszek palców dotykających tej jedwabistości, a kończąc na tym dziwnym mrowieniu pojawiającym się w podbrzuszu. Wdychałam ciężki, kobiecy zapach, który wydobywał się z każdego ruchu ręki przy rozczesywaniu. Elżbieta westchnęła, nadal miała przymknięte oczy, oddychała leciutko, trochę szybciej niż normalnie. Sięgnęłam dłonią pod spód ciężkiej zasłony z włosów by rozsupłać je również od tamtej strony. Dotknęłam jej karku i znów poczułam drażniące odczucie przyjemności, a ona również zareagowała nieznacznym drżeniem ciała. Miałam ochotę pogłaskać ją tak jak zrobiła to, gdy się witałyśmy, jednak strach i onieśmielenie nie pozwoliły mi na ten czuły i bezpośredni gest, mimo iż ona zdawała się go wyczekiwać. Wróciłam do wygładzania miękko i posłusznie już układających się na plecach pukli.

- Wystarczy - księżna odwróciła głowę, wpatrując się we mnie czarnymi oczyma. - Pomóż mi się przebrać do snu i możesz wracać do siebie.  

Powiedziała to zimnym i bezbarwnym tonem, kontrastującym z jej zachowaniem sprzed paru minut.

Pomogłam jej przy rozbieraniu sukni i wdziewaniu koszuli. Poszło dość sprawnie, jak na pierwszy raz. Położyła się do łoża i odprawiła mnie ruchem ręki bez jakiegokolwiek słowa. Ukłoniłam się, wyszeptałam coś o dobrej nocy i wróciłam do swojej komnaty. 

Zimno tu na zamku...

Pokój dzieliłam z dwiema innymi dziewczętami. Nie wiedziałam, prócz imion zbyt wiele na ich temat, Krisztina i Eva. Gdy weszłam leżały już na swoich posłaniach i zapadającym półmroku widziałam niewyraźnie nieruchome zarysy ich ciał pod przykryciami. Nie powitały mnie, nie zadały ani jednego pytania, tak jakbym nie istniała, choć czułam, że jeszcze nie śpią. Położywszy się na wyznaczonym mi miejscu usnęłam mając w głowie czarny wachlarz z włosów na plecach.

 

 

Następne dni mijały mi na poznawaniu zwyczajów panujących na zamku, osób zamieszkujących go i najbliższej okolicy. Jednak głównie szukałam okazji, aby zobaczyć ją, by poznać jej zwyczaje i dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Choć na zamku panowała ożywiona atmosfera, sama księżna niewiele pokazywała się nam dziewczętom służebnym. Większość czasu przebywała w towarzystwie trzech, czterech osób zaufanych. My, widywaliśmy ją rzadko, nawet posiłki spożywała w swoich komnatach. Jednak wszystko na zamku nosiło piętno jej obecności. Każdy z nas czuł, że jeśli zrobi coś nie po jej woli spotka go kara. Nie wiem skąd takie myśli, bo nie widziałam, aby sama Elżbieta ukarała kogoś.

Jednego wieczoru, gdy leżałyśmy już w łóżkach i umilałyśmy sobie wieczorny czas opowieściami, Krisztina po cichu przekazała mi historię nieszczęsnej Johanny, służącej, która kiedyś naraziła się nieposłusznym zachowaniem księżnej Elżbiecie. Owa panna złapana została na podkradaniu słodkości, a ponieważ znikały one już od dłuższego czasu irytując panią na Czachticach, ta wybuchnęła ogromnym gniewem, zbiła dziewczynę własnoręcznie, a potem rozkazała rozebrać i wysmarować miodem. Nagą i upokorzoną służkę przywiązano w ogrodzie do drzewa na pastwę śmiechu, wstydu i co najgorsze wszędobylskich owadów. Jej krzyki, jak ściszonym i pełnym przejęcia głosem opowiadała Krisztina, słychać było przez wiele godzin, jednak nikt nie ulitował się nad biedaczką i zmarła od ukąszeń pszczół i innych jadowitych, małych stworzonek.

- Widziałaś to? - spytałam z niedowierzaniem.

- Skądże? Jestem tu dopiero od siedmiu miesięcy, a to historia sprzed kilku lat.

- To skąd wiesz, że to prawda - nadal powątpiewałam.

Spojrzała na mnie trochę podejrzliwie:

 - Wiem i już - oznajmiła - powiedziała mi jedna zaufana osoba, która mieszka tu od dawien dawna. Ty jednak nie powtarzaj jej byle komu, bo może cię spotkać za to coś złego.

Patrzyłam z niedowierzaniem na moją współlokatorkę z pokoju. Nie, to nie może być prawda. To zapewne ludzka złośliwość i zazdrość. Nie uwierzę, że mój anioł z obrazu, moja piękna Elżbieta zdolna jest do takiego czynu.

- Nie chcesz, to nie wierz. 

Zamilkła. Dopiero po chwili się odezwała:

- Jesteś tu zaledwie trzy tygodnie więc nie masz pojęcia co się tu dzieje.

- A co się dzieje? - spytałam

- Ciszej - odezwała się milcząca przez większość wieczoru Eva - lepiej udać się spać. I to w milczeniu lub co lepiej modlitwą na ustach. Takimi opowieściami możecie sprowadzić nieszczęście na nas wszystkie. A ty Krisztina masz albo zbyt długi język, albo zbyt bujną wyobraźnię. Zarówno jedno i drugie to nieodpowiednia cecha dla młodej panny. I zacnego męża znaleźć nie pomoże.

Zamilkłyśmy zbesztane przez koleżankę. 

Leżałam w półmroku, i wpatrzona w sufit zastanawiałam się, kiedy to ostatnio widziałam Elżbietę. Dwa dni temu? Nie, chyba trzy. Mignęła mi, gdy powracała z jakiejś krótkiej podróży. Kucharka wysłała mnie z poleceniem przyniesienia warzyw przygotowanych przez ogrodnika. Wracałam z pełnym koszem, gdy w oddali na dziedzińcu ujrzałam ją, jak wysiada z powozu. Ciepły dzień pozwolił na lekką suknię, odsłaniającą szyję i część dekoltu. Czarne włosy zaczesane i upięte z tyłu głowy, całkowity brak ozdób, prócz medalionu z głową lwa i poważny, dystyngowany sposób poruszania się nasuwały skojarzenie, iż znajduje się w żałobie lub ogromnym smutku. Towarzyszyła jej starsza kobieta, odziana bogato, choć jak oceniłam, zbyt ostentacyjnie i wyzywająco na swój wiek. Tamta w przeciwieństwie do księżnej śmiała się głośno i z dala widać było, że się zatacza. Wsparła na ramieniu czarnowłosej towarzyszki, dając pozór zażyłości. 

Przystanęłam zdyszana od biegu z ciężkim koszem, serce podskoczyło mi do gardła. Moja księżna. Piękna również w świetle dnia. Niemożliwe było, aby dojrzała mnie i poznała, jednak miałam wrażenie, że przez moment patrzy w moje oczy. Przez resztę tamtego dnia odtwarzałam ten obraz. Przed zaśnięciem również...

Tydzień później, gdy już miałam ułożyć się już do snu, do naszej izby weszła brzydka służąca i przekazała polecenie, abym niezwłocznie udała się do komnaty księżnej.

Szłam pełna sprzecznych uczuć. Radość i strach. Ekscytacja i obawa. 

Dorota zapukała dyskretnie, głos zza drzwi pozwolił nam wejść. 

Siedziała tyłem do nas na tym samym fotelu, na którym przy wcześniejszym spotkaniu rozczesywałam jej włosy. Ubrana była w nocny strój, białą koszulę z delikatnego płótna sięgającą kostek, a długie czarne, rozpuszczone włosy przykrywały jej plecy. Patrzyła na swoje oblicze w lustrze, nie odwróciła się, gdy weszłyśmy, miała jednak nasze postacie w zasięgu wzroku dzięki odbiciu w zwierciadle.

- Wyjdź - rozkazało krótko.

Przesunęłam się, aby się wycofać.

- Nie ty.

Przystanęłam, ale towarzysząca mi Dorota szybko i bez słowa zniknęła za drzwiami.

- Zbliż się.

Podeszłam kilka kroków w jej stronę.

- Bliżej.

Znów poczułam ten zapach, zmysłowy zapach kobiecych włosów, pomieszany z czymś nieznajomym i trudnym do odgadnięcia. Był przyjemny, jednak miał też w sobie drażniącą, drapieżną, zwierzęcą nutę.

Słodki Boże, co się dzieje ze mną? Dlaczego ta kobieta tak działa na mnie? Nigdy w całym swoim życiu nie byłam zauroczona żadnym mężczyzną, a teraz czuję przyspieszone bicie serca na widok niewiasty.

- Czy ja ci się podobam Ilono?

Pamięta moje imię, przemknęło mi przez myśl i poczułam się tym faktem uszczęśliwiona.

- Tak, bardzo... - wyszeptałam zawstydzona.

Odwróciła się. Jej twarz w migotliwym blasku świec nabrała miękkości i łagodności.

- Szczerze, tylko szczerze... czy ja jestem jeszcze piękna?

- Jesteście pani niezwykle piękna - znów wyszeptałam czując, że się rumienię - jako żyję nigdy nie widziałam nikogo o tak wielkiej urodzie.

Usta księżnej wygięły się ku górze, ale nie przypominało to prawdziwego uśmiechu. Jej nocna koszula na piersiach trzymała się za pomocą sznurowania delikatną tasiemką, sięgającego prawie do samego pasa. Czy to przypadek, czy zamierzone działanie - sznureczki wisiały luźno niezwiązane, a samo giezło kusiło lekkim rozchyleniem. Patrzyłam jak urzeczona w to miejsce. Dwa wzniesienia pod delikatnym, białym materiałem, a na nich dwa mniejsze wzgórki wyraźnie odznaczające się poprzez płótno. Rumieniec nie schodził mi z twarzy, jednocześnie znów ogarniać mnie zaczęło to niezwykłe odczucie mrowienia w ciele. Dlaczego tak gorąco i duszno w tym pokoju? Dlaczego moje policzki tak pieką?

Elżbieta wstała z krzesła i podeszła do mnie. Ponownie napłynęła fala zapachu, podrażniła i wprawiła mnie w stan jeszcze większego zmieszania. Księżna była wyższa ode mnie i jej pełniejsza figura zdradzała, że rodziła już dzieci.

- Mówiłaś żeś dziewicą jeszcze Ilono... Prawda li to?

Skinęłam głową. 

Ucieszy ją to? Pochwali?

Kącik ust uniósł się...

 - Byłaś Mileńka kiedyś z kobietą?

- Ależ pani... - chciałam w ten okrzyk włożyć całe moje wzburzenie, jednak wyszedł mi znów miękki niczym szczeniak, co łasi się do nóg.

Elżbieta ujęła moją twarz w dłonie i nieznacznie uniosła. Stałam tak, zamieniona w słup soli, nie mogąc ruszyć żadną z kończyn i modląc się bez słów, aby chwila ta trwała jak najdłużej, lub jak najszybciej się skończyła. Widziałam jej ciemne, niemal czarne oczy z błyszczącymi jak u drapieżnego ptaka źrenicami. Zbliżyła swoje usta do moich, poczułam najdelikatniejsze z możliwych muśnięcie na wargach. To było jak błyskawica na jasnym niebie, błysk ciszy zanim pojawi się idący za nim grzmot, chwila bezgłośna, lecz niosąca nieodwracalne zmiany.

- Jakże cudnym stworzeniem jesteś Ilono - wyznała cicho księżna - niebywale piękna, czysta i... tak młoda.

Jej usta ponownie dotknęły moich, tym razem mocniej, poczułam ich jakby lekko orzechowy smak. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w stronę łoża. Gdy znalazłyśmy się przy nim odwróciła się, odgarnęła włosy do tyłu, szarpnęła za przód koszuli, poluźniając sznurowania i rozchylając ją tak by odsłonić piersi. Patrzyłam oniemiała, zafascynowana ich widokiem i tym, że budzą we mnie ogromny zachwyt. Ciężkie, wciąż pełne, o karnacji nieznacznie ciemniejszej od mojej i małych, ciemnobrązowych sutkach. Poczułam jak moje własne kurczą się, jak zwykły czynić, gdy było mi zimno. Jednak teraz absolutnie nie czułam chłodu. Czułam... Nie wiedziałam co mam zrobić, czego ona oczekuje?

- Dalej dziewczyno, teraz ty pokaż swoje skarby - w głosie Elżbiety słychać było niecierpliwość.

Miałam na sobie suknię, jaką nosiłam na co dzień, pod nią halkę, więc obnażenie się zajęło mi dobrą chwilę. Elżbieta rozsunęła mocniej na ramionach koszulę i usiadła na łożu. Patrząc wciąż na mnie ujęła swoje piersi w dłonie i powoli je nimi okrążała. Powolne ruchy wzbudzały we mnie pragnienie dotyku tak mocno, iż poczułam suchość w gardle. Elżbieta usta miała rozchylone i od czasu do czasu lekko przygryzała dolną wargę. Patrzyła prowokacyjnie. Jej ruchy robiły się szybsze, zacisnęła kolana i uda.

- Prędzej - rozkazała.

Udało mi się przy całym moim pomieszaniu zmysłów zdjąć suknię i rozsznurować tasiemki halki. Zsunęłam ją z ramion i stałam tak przed nią. Czy czułam wstyd? Nie. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy tak się zachować, a jednak tu i teraz, z nią, wydało się to całkiem naturalne i nie przynoszące niesławy.

- Dalej - znów poleciła księżna - chcę zobaczyć całe twoje młode ciało.

Usłuchałam ją bez wewnętrznego sprzeciwu. Ściągałam ubranie starając się zachować wdzięk, tylko by podobać się Elżbiecie. Wyślizgnęłam się z szat i skrzyżowałam ramiona na piersiach, zasłaniając się, choć nie czułam ani wstydu ani chłodu.

Księżna patrzyła na mnie prawie bez mrugania powiekami.  Przypominała szybujące, drapieżne ptaszysko.

- Chodź Ilono do mnie - wyciągnęła rękę - chodź ku mnie młodości...

Pociągnęła mnie w dół ku sobie i obie wylądowałyśmy na łożu. Pościel była niespotykanie miękka, jednak jej skóra wydała mi się jeszcze bardziej aksamitna i delikatna. Poczułam oddech przy moich uchu, szeptała coś, jednak nie mogłam rozróżnić słów. Dotykałam jej ramion, nie mając śmiałości zejść palcami niżej. Ona objęła moje plecy i przytuliła się. Przez długi moment nasze ciała przylegały dokładnie do siebie częstując się wzajemnie gorączką, drżeniem i przyjemnością płynącą z obu tych doznań. Wirowało mi w głowie, słowa: niebo, anioł i rozkosz przeplatały się w i układały w myślach w zachwycający warkocz.

Elżbieta znów wyszeptała mi coś wprost do ucha. Nie zrozumiałam.

- Rozchyl uda- wydyszała lekko podniesionym tonem i zaczęła przesuwać się niżej nie tracąc wciąż kontaktu dotykowego. Oddech zatrzymał się na linii włosów na wzgórku, dmuchnęła gorącym powietrzem w nie.

Dziwne mrowienie nasiliło się, jak nigdy wcześniej, biorąc mnie w swoje władanie i powodując, że biodra same z siebie powędrowały w górę, pośladki i uda napięły się do granic wytrzymałości, a palce rąk wbiły w materiał pościeli, zagarniając go i ściskając. Zaczęłam krzyczeć.

Mileńka...