Są prawdy objawione nielicznym i są takie, o których nawet rusałki plotkują przy popołudniowym naparze ze skrzypu polnego. To, że dni mijają w swoim rytmie, bez oglądania się na potrzeby, skargi i pieśni należą raczej do tych drugich, choć to nie do końca udowodnione.
Sobotni dzień zapowiadał się jako przeciętny i wszystko wskazywało, że gdyby spytać Grimbalda Wspaniałego za rok, czy zapamiętał w nim coś szczególnego, w odpowiedzi wzruszyłby ramionami i pociągnął długiego łyka ulubionego, rozgrzewającego duszę i somę trunku. A jednak...
Krasnolud już od czwartku miał szczegółowo opracowany plan na sobotę; wyspanie się, jedzenie, dokładka, spanie, jedzenie, dokładka, leżenie i udawanie, że się drzemie, podwieczorek, dokładka, plus picie do każdej z czynności. Jako detal wnoszący posmak przygody w ten nobliwy projekt, zaplanował spacer do sklepu, celem uzupełnienia wiktuałów i trunków, jak też w potrzebach informacyjno-rekreacyjnych. Wiadomo, zarówno śmietanka jak i szumowiny zbierają się u źródła.
Potoczyło się jednak inaczej.
Tego poranka Grimbaldowa, która w świetle wiosennych promieni odkryła u siebie mało zachwycającą nadwagę, rozpoczęła stanowcze wdrażanie diety ubogoenergetycznej oraz procesu uporczywych czynności, których celem miało być podkręcenie przemiany materii, a co za tym idzie spadku masy ciała. Wdrażanie to przejawiło się, na pierwszy ogień, natychmiastową decyzją o udaniu się na modny, prozdrowotny i stojący wysoko w sondażach pism kobiecych jogging.
Krasnoludka wydobyła z dna szuflady gustowny dresik, jednak stwierdziwszy, że nie do końca mieści się w jego dolną część, dała głośny wyraz frustracji, czym zbudziła męża śpiącego snem sprawiedliwego.
- Do diaska! Cholerrra! I jeszcze trzy inne wciórności! To najpewniej te ciasteczka z popołudniowych debat nad ochroną czynnych torfowisk niskich i łąk bagiennych! Czułam, że kardynalnym błędem będzie skonsumowanie trzeciego serniczka z galaretką ale coś zaćmiło mi zdrowy instynkt i otumaniło poczucie koherencji. Zapuściłam się! Grimbald!
- A co ja mam do tego? - zapytał krasnolud ziewając i puszczając porannego bąka.
Pogardliwy wzrok żony zawierał cały elaborat na temat jego prostactwa, nieposzanowania płci pięknej i uszczerbków w elementarnym poczuciu dobrego wychowania.
- No co? - Obruszył się Grimbald. - Jako propagatorka zdrowego stylu życia powinnaś wiedzieć, że przetrzymywanie nadmiaru powietrza drastycznie wpływa na obniżenie dobrego samopoczucia, wręcz odbija się na zdrowiu... w tym psychicznym.
- Czasem mam wrażenie, że wewnątrz ciebie jedynie nie-przetrzymywane powietrze można znaleźć - prychnęła Grimbaldowa i ponowiła próbę wciągnięcia dołu od dresiku.
I tym razem nie udało się. Krasnoludka westchnęła, wyciągnęła inną, obszerniejszą parę legginsów, ubrała je, przejrzała się w lustrze i raz jeszcze westchnęła.
- Koniec z serniczkami z galaretką.
Zrobiła pięć przysiadów, dwa pajacyki, trzy skłony i trochę już spocona wyszła do kuchni. Grimbald puścił drugiego, basowego bąka, sięgnął po czapkę, podrapał się niespiesznie po goleni i podążył za małżonką, uznając dalsze przebywanie w sypialni za bezcelowe, szczególnie iż poczuł dojmujące ssanie w żołądku.
Jakiż piękny, niezaangażowany dzionek się dziś urodził, zadumał się na chwilę.
Po czym ukroił grubą pajdę chleba, posmarował nie żałując smalczyku, obficie posypał solą, przykrył plastrem boczku i prawie całą wsadził na raz do buzi.
Trwaj chwilo, chwilo jesteś piękna.
- Tyle tłuszczu i cholesterolu od rana, to nie dziw że wieczorem cię zatyka - skomentowała jego wyczyn żona.
- Szo masz na myszli? - Krasnolud starannie żuł kromkę jednocześnie starając się być aktywnym w małżeńskiej dyskusji.
- To, żeś spaślak, leń i niezdrowo się odżywiasz, a skutki odbijają się również na rodzinie.
- Poprawię szię, własznie mam szamiar pobrać witaminki.
I tu, by nie być gołosłownym, podszedł do stojącej w kącie kuchni beczki i odsunąwszy przykrywającą ją deskę, bez ceregieli zanurzył dłoń, "pobrał" okazałego, kiszonego ogórka i dorzucił do zawartości jamy ustnej.
Mlasnął z ukontentowania, gdy wykwintne smaki połączyły się pod podniebieniem tworząc kwintesencję udanego śniadania.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę jakie spustoszenie czynisz w swoim organizmie takim śmieciowym i byle jak spożywanym żarciem? Wymiotować mi się chce... Serio.
- Uhaaaa. Łyk gorzałki by się przydał.
Grimbaldowa nie kryła narastającej frustracji, jak też tego, że poczynania męża w znacznym stopniu ją wzmagają.
- Gorzałka! Fuj! Tylko to ci w głowie!
Krasnolud już miał zaprotestować i dać przykład różnorakich spraw nad jakimi głowi się w wolnych chwilach ale po namyśle odpuścił i zmieniwszy temat zaczął opowiadać o pracy.
To niechybnie zobligowało Grimbaldową do bardziej prężnego działania.
- Kończ - zarządziła - zmień obuwie i ruszamy.
- Jak to ruszamy? Dokąd?
- Propagować zdrowy styl życia w wiejskiej społeczności.
- Ale dlaczego ja? Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Owszem masz. Jesteś moim mężem i od dzisiaj przestawiasz się na fit-filozofię by aktywnie, wraz ze mną, upowszechniać prawidłowe nawyki.
Grimbald miał wiele argumentów, dzięki którym mógłby prowadzić długą polemikę z żoną i udowodnić jak bardzo się myli, jednak jedno spojrzenie na rozjuszoną postać w przyciasnych legginsach, na potarganą grzywkę, błyszczące oczy, zaciśnięte usta i... lekko ochrypłym głosem zapytał.
- Ale obiecujesz, że w poniedziałek wszystko wróci do normy?
Nie doczekał się odpowiedzi bowiem żona wyszła zostawiając drzwi otwarte na oścież.
- Jak wygląda strój odpowiedni do propagowania fit-filozofii? - zapytał sam siebie.
- E, pewnie tak jak do krzewienia każdej innej plus trampki i czapka - skonstatował i podążył za żoną.
Czekała na niego na ścieżce i rozpoczęła już rozgrzewkę, robiąc z bardzo skupioną miną przysiady.
- Hop! Hop! No dalej, też spróbuj - zachęciła go zamaszystym ruchem.
Krasnolud podrapał się po głowie, odchrząknął, przykucnął i... tak pozostał. Poczuł, że za nic w świecie nie wstanie, że łydki spięły się w dwa gordyjskie węzły, uda zmarły w przeraźliwym spazmie, a na dupsku usadowił się olbrzym jakowyś.
- Ratuj - stęknął w stronę żony.
I tu nastąpiła najdziwniejsza rzecz na świecie.
Grimbald przygotowany był mentalnie i fizycznie na deszcz pogardliwych uwag, na drwinę, krzyki, prychania, wyzwiska, ba nawet na trzepnięcie w potylicę lub inną część ciała ale nie na to co się wydarzyło.
Grimbaldowa klapnęła obok niego na środku ścieżki i rozpłakała się.
- Nie! Nie daję już rady! Nic mi nie wychodzi! Jestem beznadziejna, gruba, brzydka, nie prowadzę zdrowego trybu życia, a męża mam do niczego!
Faktycznie, może i sporo w tym prawdy jednak krasnoludowi żadna z powyższych rzeczy nie wydała się szczególnie bolesna. Jedynie depresja żony odbiła się nieprzyjemnym echem w duszy Wspaniałego. Udało mu się dziwnym, pokracznym ruchem przełożyć nogi, przechylić, podczołgać i objąć ją. Wtuliła twarz w ramiona męża i poczęła obficie zraszać jego pierś łzami.
- Cichaj - pocieszał ją - tak po prawdzie jesteś olśniewająca, fenomenalna, szczupła i ładniutka, tylko... tylko nie zawsze to widać.
Siedzieli dość długo i Grimbaldowi zaczynało już cierpnąć to i owo, przemoknięta koszula nieprzyjemnie drażnić skórę i co najgorsze, w gardle drapać. Ile dałby za łyk niekoniecznie wyszukanego, choć bogatego w promile trunku. Siedział jednak nieporuszony czekając aż połowica krzykiem bądź innym środkiem stylistycznym zaznaczy powrót równowagi emocjonalnej.
- Chrrrrauuu... Pfu! Patrzajta stworzenia wszelakie! Cha cha cha! Prędzej spodziewałabym się rudego wilkołaka powściągliwie wracającego z sąsiedzkiego grilla. Wrrr. A to się narobiło! Nic wam nie jest?
Baba leśna Hawra przystanęła nad nimi, szturchając lekko raz jedno, raz drugie sękatym kosturem.
- A w słupy soli nie zmienił was czasem jaki dydek czy inne biesisko? - zaniepokoiła się.
- Nie, wszystko w porządku - Grimbaldowa odzyskała wigor i oderwawszy się od męża, szybko wstała. Chciała otrzepać ubranie z piasku lecz zachwiała się i gdyby nie uchwyciła kostur Hawry znów klapnęłaby na środku ścieżki. Leśna baba ujęła krasnoludkę pod ramię.
- Uuu kierowniczko! Bladaście niczym południca o północy. Wrrr...
- Nic, nic Hawro, tak mi tylko jakoś... Zaraz minie. Grimbaldzie rusz dupsko i zabierz mnie do domu.
Ten posłusznie wziął się za wykonanie grzecznie wyrażonej prośby. Na początek postanowił przyjąć postawę pionową lecz zastałe mięśnie nie chciały prężnie odpowiadać na mocno sygnalizowane impulsy z mózgu.
Baba leśna tymczasem nie czekała na gramolącego się krasnoluda i poprowadziła Grimbaldową w kierunku chaty.
Gdy gospodarz dotarł do domu, niewiasty siedziały przy stole szepcząc i chichocząc.
- Dajcie no żonie wody, a mnie gorzałki - zarządziła Hawra bez ceregieli.
- A skądże gorzałka u mnie? - krygował się Wspaniały. - Jakże...
- Daj spokój, wyjmij schowaną za beczką butelkę siwuchy i nalej gościowi - przerwała mu żona.
Cóż robić? Postawił trzy szklanki, napełnił jedną wodą, a do pozostałych wlał "zapomniany" trunek, gęsto się tłumacząc.
- Nie brałem pod uwagę bo gówno to , a nie napitek godny ugoszczenia. Procenty niewysokie, smak chałowaty.
- Nic to, gdy pysk suchy nie czas na wybrzyduchy - pocieszyła go Hawra. - Hrauuu... mniam... i matki jego oczodoły. Nieoczekiwane zdrowie gospodarza!
Wypiła duszkiem i palcem pokazała by nalał jeszcze jedną. Gdy i tę opróżniła wstała, ujmując sękaty drąg i skierowała się ku wyjściu.
- Podziękować za napitek. Zdrowia i krzepy życzę. Grrr... Pogratulować Grimbaldzie Wspaniały.
W drzwiach odwróciła się i dodała.
- A wam kierowniczko radzę abyście odstawiła te pierdoły fit-filozoficzne, toż to jedno wielkie zawracanie... wrrr... i nowomodne patenty. Buu... I unikajcie bylicy, wrotyczu, jałowca, piołunu i dziurawca.
- O co jej chodziło? - zapytał Grimbald małżonki, gdy wyszła.
Krasnoludka siedziała ze wzrokiem wbitym w blat stołu.- Słyszałeś, żebym uważała z ziołami - odpowiedziała cicho.
- Ja nie o tym. Wiesz, dlaczego mi gratulowała?
- Wiem. Siadaj. - Pokazała miejsce przy stole, gdzie wcześniej przysiadła leśna baba.
Posłusznie wykonał polecenie. Żona delikatnie ujęła jego rękę. Prosty i naturalny gest wywołał w nim takie wielkie zdziwienie i dziki popłoch, że dostał czkawki.
- Co, co... Iiiip.... Co ona miała na myśli?
Grimbaldowa uśmiechnęła się i poklepała dłoń męża.
- Chciała zapewne powiedzieć, że nie do końca jesteś takim gryncbułą za jakiego cię uważała.